Avalon - kraina doskonałości
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


Witaj. Kimkolwiek jesteś, skądkolwiek przybywasz i dokądkolwiek zmierzasz w swej wędrówce - witaj. Zapraszam Cię do swego ogrodu. Daj odpocząć znużonemu drogą ciału. Spróbuj odkryć świat tam za tą bramą, która jest przed Tobą.
 
IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

 

 Valentine M. Dekarabia.

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Valentine M. Dekarabia
Zaklinacz dusz
Valentine M. Dekarabia


Rasa : półbóg
Skąd : Sanvante
Wiek postaci : 32
Obecny wygląd : białe włosy sięgające za łokcie, biała skóra, karmazynowe oczy; drobne ciało opina czerwona sukienka przed kolana plus pantofelki pod kolor sukienki
Znaki szczególne : Val cała jest szczególna!
Charakter : dość... nietuzinkowy
Broń : paznokcie, ewentualnie duchy Goecji
Liczba postów : 190
Pełniona funkcja : [zboczony] admin, MG
Inne konta : Remilia (uśpione)

Valentine M. Dekarabia. Empty
PisanieTemat: Valentine M. Dekarabia.   Valentine M. Dekarabia. EmptyNie Lip 25 2010, 05:48

Imię: Valentine Mammon Artemisia.
Nazwisko: Dekarabia.
Wiek: Krótka piłka – nie wiadomo. Dużo i jeszcze więcej, lub wręcz przeciwnie. Całkiem niewiele. Wygląda raczej na góra szesnaście lat.
Rasa: Półbóg (zgoda jest).
Pochodzenie: Sanvante, chociaż nie jest tutejsza.
Profesja/ranga: A można prosić `Zaklinacz dusz`?
Wygląd: Valentine zdecydowanie posiada bardzo nieszablonową urodę. Chociaż mierzy ledwie sto pięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu i z jej filigranową sylwetką można ją przyrównywać do kruchej lalki z porcelany, wybija się z tłumu większości mieszkańców obydwu królestw. W końcu nie co dzień spotyka się dziecko o mlecznej skórze i takich samych białych włosach, które miękko opadają na smukłe ramiona, przy końcach filuternie wykręcając się we wszystkie strony świata. Zaś oczy o krwistej barwie łypią na wszystko i wszystkich z wyraźną troską, może także obawą, lękiem, strachem. Mimo wszystko wygląda bardzo niewinnie i spokojnie, aczkolwiek czerwona barwa tęczówek niekiedy potrafi przerażać, zwłaszcza tedy, gdy Valentynka stara się patrzeć na kogoś z uwagą – wydaje się bowiem, że stara się wkraść w czyjeś myśli, wwiercić się w umysł i przeszyć na wskroś. Usta ma pełne, nos lekko zadarty, a kości policzkowe zarysowane niemal jak u laleczki. Kiedy się uśmiecha, w jej policzkach pojawiają się małe dołeczki, dodające jej dziecięcego uroku.
W wyniku dość nieprzyjemnych przeżyć w latach dzieciństwa, plecy Valentynki naznaczone są ogromną liczbą blizn, gdzie jedne są dłuższe lub krótsze, szersze bądź węższe. Srebrzyste wzory można spotkać również na klatce piersiowej oraz brzuchu, w znacznie mniejszych ilościach na rękach, a także udach. Efektem znęcania się nad albinoską jest jeszcze podłużny ślad na jej łabędziej szyi, który powstał wskutek zaciśnięcia na niej grubego drutu. Zazwyczaj wszystkie te blizny są skrywane za odzieniem, no ale czasami nie da się każdej schować. Mimika twarzy dziewczyny tylko potęguje wrażenie, iż kiedykolwiek mogła być katowana, chociaż to nie ciągle. Zawsze towarzyszy jej zapach świeżych kwiatów i zielonej herbaty, z ledwo wyczuwalnym przez nozdrza aromatem cytrusów.
Broń: Paznokcie i wszystko to, co znajdzie się w zasięgu ręki.
Charakter: Trudno określić charakter kogoś, kto nie dość, że wygląda jak lalka nie z tego świata, to jeszcze przez pewien okres swego życia dosłownie nią był – zabawką w rękach najgorszego lalkarza pod Słońcem. Gry, jakie gwarantowali Valentynce codziennie oprawcy skutecznie złamały jej psychikę. Nic więc zadziwiającego w tym, że dziewczyna tchórzy, kiedy słońce znika za horyzontem a miasto oblewa wszechogarniający mrok. Gęsta ciemność, tak podobna do tej, w której służyła do rozrywki. Oczywiście, jak wszystkie zabaweczki Valentynka skończyła w koncie. Chłopcy znudzili się sadyzmem i każdy rozszedł się w swoją stronę, po ostatnim – najokrutniejszym zresztą – razie skazując przypadkowego przechodnia na zajęcie się młodą albinoską. To niemu mała zawdzięcza dużo, okazując swoją wdzięczność na każdym kroku. Wciąż jest jednak bardzo zamknięta w sobie, a przez to także tajemnicza i zupełnie wyobcowana. Troszkę aspołeczna, w dodatku cierpli na całkiem pokaźny wianuszek fobii: nyktofobię (strach przed ciemnością), brontofobia (strach przed burzą), hypsofobię (lęk przed przepaściami), ichitofobię (lęk przed rybami) oraz ofidofobię (lęk przed wężami). Ma naprawdę kruchą osobowość, co pozwala jej na słabą psychikę. Wrażliwa, posiada rozwiniętą intuicję i poczucie humoru, którym nie dzieli się z byle kim. Przenikliwa, o hipnotycznym spojrzeniu jak i uśmiechu. Ma spokojny, przyjemnie brzmiący głos, który z pewnością idzie w parze z aurą, jaką wokół siebie roztacza. Niestety, ale odzywa się rzadko, jeśli musi – oszczędnie. Stara się mówić krótko i na temat, najmożliwiej zagmatwanie jak tylko się da i z odpowiedzi rozmówcy cedząc przekazane mimochodem informacje. Wydaje się, że wie o innych więcej niż się tego można po niej spodziewać i tak jest w rzeczywistości. Ostatnio zaczęła przyodziewać maskę radosnej, pełnej życia dziewuszki, pod którą kryje się jej prawdziwa osobowość, z przyczyn wiadomych znana jedynie owemu panu, który zaopiekował się nią w młodości. Tak czy owak, w nowym mieście Valentynka znana jest jako po prostu zwykła dziewczyna, miłośniczka malin i truskawek, złote dziecko. Zaklinaczka dusz, która mięknie w obliczu burzy. Trzęsie się jak galaretka, ucieka pod łóżko, kołdrę lub do szafy i kuli w kłębek. Wygląda wtedy całkiem nieporadnie, można nawet śmiało rzec, że uroczo. I jak misio, mhm.
Znaki szczególne: Pomijając sam fakt, że Valentynka to albinoska, warto wspomnieć także o dość specyficznej rzeczy, która zdarza się dość notorycznie. Mianowicie zawsze ma przy sobie woreczek z słodyczami, bez których nie potrafi się obyć.
Krótka historia: Narodziła się podczas wichury, w miejscu, z którego roztaczał się doskonały widok na niebo spowite czarnymi i ciężkimi niczym ołów chmurami, raz po raz wypuszczającymi z siebie w dół na ziemię duże deszczowe krople. Jej oddech był tak łapczywy, że niemal zachłysnęła się powietrzem. Jej serce łomotało, jak oszalałe. W tym niemowlęciu był swego rodzaju głód życia – dziecię rwało się na świat, wyciągając drobne rączki przed siebie, zupełnie tak jakby chciało zgarnąć wszystko, co je otacza. Była śliczna, o bladych, pyzatych policzkach i malinowych ustach. I dopóki nie urosły jej włosy oraz oczy nie zyskały tej dziwnej barwy, chełpiła się uwielbieniem ze strony większości rodziny i wieloma podbitymi sercami, zwłaszcza dziadków. Jej ojciec był bóstwem powiązanym bezpośrednio ze śmiercią – jego rolą było sprawdzanie dusz i kierowanie ich w odpowiednie miejsca, biorąc pod uwagę ich poprzednie życie. Dlatego też nie mógł widywać się ze swoją córeczką, a ona sama nie miała o nim bladego pojęcia. Przynajmniej do czasu. Valentynka wychowywana była w domu, w którym już od progu pachniało kadzidłami i suszonymi korzonka. Matka z kolei była spokojną kapłanką, osobą niezbyt towarzyską i małomówną, lecz mimo to sumiennie spełniała obowiązki pani domu. A w tym domu tajemnica unosiła się w powietrzu, mogła czule obejmować lub srogo grozić śmiercią. W ich domu każdy dzień był zagadką i każdy dzień uczył czegoś, co pamięta się na całe życie. Na przykład pierwszą taką lekcją, była lekcja o cieniach. Z nauki tej wynikało, że czasami nie warto bać się cieni, ponieważ one świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło. To była ważna lekcja, lecz nie ważniejsza od tej, która mówiła, by zawsze przebaczać wrogom, ponieważ nic ich bardziej nie potrafi zezłościć. Matka była wspaniałym rodzicem. Dobrze otaczała swoją pociechę bezpieczeństwem i zapewniła jej wszystko, co tylko mogła. Stworzyła dom pełen miłości i to było najważniejsze. Lecz pewnego dnia nagle umarła, brutalnie zamordowana przez niewierzącego. To był straszliwy cios dla małej Valentine Mammon Artemisi, która już na długo przed tą straszliwą zbrodnią była katowana przez swoich kolegów z klasy. Po pogrzebie matki sama ledwo co uniknęła śmierci. Kiedy wychodziła ze świątyni, po obrzędzie pogrzebowym chłopcy doszli do wniosku, że pora zakończyć dziecinne wygłupy i raz ostatni się nią zabawić. Według ich mniemania wyprawili jej naprawdę cudne przyjęcie, którego atrakcjami były najróżniejsze tortury, uwzględniające podtapianie, podpalanie, duszenie, bicie. Traktowanie kolczastymi drutami oraz jeszcze insze inszości. Gdy skończyli, zostawili Valentynkę w deszczu skazaną samej sobie, naturalnie na pewną śmierć. Wykazali się ogromną litością, stwierdzając, że nie zrzucą jej z urwiska, tylko pozostawią w pobliskim lesie. W końcu i tak powinna umrzeć... Tyle tylko, że tak się nie stało. Tego samego wieczoru spotkał ją pewien młodzieniec i zabrał ze sobą, przygarniając i opiekując się. To także ten sam młodzieniec uzmysłowił Walentynce, że w jej żyłach płynie boska krew, a ona sama ma pewne nadprzyrodzone zdolności, którymi okazała się możliwość dostrzegania czyjegoś wnętrza (chodzi mniej więcej o charakter), rozmowę z duchami oraz przyzywanie któregoś z 72 duchów Goecji, zwłaszcza Dekarabii, który stał się jej na tyle bliski, że postanowiła przedstawiać się jego godnością.
Powrót do góry Go down
Layla Lawrence
Obalona królowa (martwa)
Layla Lawrence


Rasa : -
Skąd : Avalon
Wiek postaci : 2022
Liczba postów : 422
Pełniona funkcja : Administrator
Inne konta : Loara, Namine

Valentine M. Dekarabia. Empty
PisanieTemat: Re: Valentine M. Dekarabia.   Valentine M. Dekarabia. EmptyNie Lip 25 2010, 07:14

Bardzo ładnie Wink Spodobała mi się twoja Karta.

Akcept i miłej gry życzę.
Powrót do góry Go down
https://myfantasy.forumpolish.com
 
Valentine M. Dekarabia.
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Avalon - kraina doskonałości :: Administracja :: Karty Zapisów :: Zaakceptowane-
Skocz do: